Planeta Bimbrowników

By:: Maksy Wolda
12 kwietnia 2012

Dla T. S.

 

Czwarta planeta od słońca to Wenus. No chyba! Chociaż zaraz… może jednak Ziemia.  Nie? Znowu pudło…. ? W takim razie zacznę od czegoś innego.

We wnętrzu dziesięciokilometrowego słupa czerwonego piasku było cicho jak w kościele. Dwóch prastarych siedziało na ławeczce w jego centrum i oglądało jak po wewnętrznej stronie cyklonu wyświetla się film. Rodzaj płytko rzeźbionego krótkiego mirażu z kontrolowanych telekinetycznie hałd piachu. Lubili duże ekrany, a ponieważ od niedawna zaczęli odbierać telewizję z planety obok, tak więc dwóch wszechpotężnych staruszków zbijało bąki z nudów gapiąc się na dziwaczną rozrywkę swoich byłych wyznawców.  Oni sami ich nie zbyt ciekawili, ale niektóre z ich wynalazków – bardzo.

-Rany julek, co to jest ten alkohol? To co oni teraz tam piją  wydaje mi się bardzo interesujące – drapał się po głowie mniejszy.

-No tak, my tu nie mamy nic. Wody nie mamy, alkoholu nie mamy, a suszy. Przypominam, że 2 tyś. lat temu uciekliśmy i od tamtej pory ani grama. Tyle stuleci o suchym pysku…

-Ale wtedy nie było spirytusu, było winko.

-Cóż właśnie. Dlatego chciałbym spróbować tego ich … spirytualnego eliksiru. I tak sobie myślę, że skoro ostatnio Tytan Nauka zaczął na tyle dominować, że udało mu się przykręcić kurek z tą parzącą Światłością  Wiekuistą, mogłoby się udać?

-Co udać?

-Udać się na Ziemię, rozumiesz? Wyskoczyć na jednego? Chlapnąć spirytusiku…

-Jezu… na ziemię? Ale czemu, czekaj… powiem ci… to nie jest zła myśl!

Zeus i Hades, oczywiście nie byli tymi, za kogo wszyscy ich uważali. Byli kosmitami z poza wszechświata, czyli metakosmitami, czy wręcz mitokosmitami. Ale ponieważ takie tytuły nigdy  i nigdzie nie miały za dużego znaczenia, wiec nie będziemy ich już powtarzać. Ważne, że istnieli.

Było coś urzekającego w tym ich nawrocie nostalgii za Ziemią. Od tysięcy lat bawili się w artystów we wnętrzu marsjańskiego globu, drążąc i budując tam niesamowite rzeźby, które my byśmy nazwali … maszynami przekraczającymi ludzkie pojęcie. Dla niepoznaki zniszczyli całą powierzchnię – chcieli by glob wydawał się nie do zamieszkania i dzięki temu kamuflażowi stał się idealną kryjówką przed chrześcijaństwem. Ale kiedy pierwsze satelity z ziemi zaczęły siać sygnały radiowe – coś drgnęło w duszy. Pierwszy raz od momentu wypalenia wielobóstwa monoteizmem podczas Holycaustu powróciła tęsknota.

-Jeśli nawet by się udało, to musimy być ostrożni. Nie możemy zostać rozpoznani.  Jakieś propozycje?

-Nie ma wyjścia. Sugeruję pełne opętanie z  superpozycja świadomości.

-Tak to chyba jedyna metoda. Ale wiesz że nasze możliwości staną się wtedy znikome.

-Wiem, ale skoro chce się pić, trzeba śmiertelnika zażyć!

Błyskawica strzelona z palca rozbiła piaskowy ekran. Kiedy kurzawa opadła, obaj panowie zabrali się do wyobrażania sobie pewnego miejsca na Ziemi. A ponieważ wyobraźnia bogów jest rzeczywistością śmiertelników (czy też odwrotnie), to gdy tylko upewnili się że maginacja nie rozpada się na mrzonki – „telepneli” się przez mentalne zgęstnienie wprost do zaprojektowanej  sytuacji.

 

-Och ty, kurwa, Tomuś, co ty pierdolisz? Nie idziesz do domu jeszcze! Musimy chlapnąć! – wycharczał jeden z kilkunastu ogorzałych klientów do kolegi. Obaj siedzieli w osiedlowej mordowni “Piwonia”,  a autor ostatniej kwestii właśnie skończył dolewać spiritusu do kufli najtańszego piwka, ostatecznie pozbawiając „siki” resztek kolorytu.

-Pierdol! No pierdol! – odparł kolega.

– Co?

– Już ci mówię: się pierdol. Idę do domu.

Obaj panowie oblewali rzadką okazję – trafili bowiem na niezwykle cenny zwój drutu miedzianego taborowego,  który właśnie cudownie przemieniali w procenty chemiczne i szczęśliwe. Ale chyba jeden z nich poczuł, że tego szczęścia zrobiło się za dużo.

-Musisz jeszcze zostać, mam dwie sprawy. Rozumiesz! – błagał polewający.

-Ta… ciekawe jakie?

-Jedź ze mną jutro do Tworek w Pruszkowie. Widzisz… bo muszę ją spotkać. Nie seks, rozumiesz. Ale kwiaty, te sprawy. Baśka…

-A druga sprawa? – przerwał zirytowany towarzysz.

-No na Grochów wpierw. Bo ona może jeszcze tam mieszkać. Wiesz, rozumiesz 15 lat jej nie wiedziałem. Boże jak ja ją kocham. Napij się ze mną, bo smutas mnie molestuje.

Chlapnęli piwka z psikiem. I wtedy…  szthync!

Coś potwornie telepneło w ich głowach. Czyżby osiągnęli umiłowany stan ostatecznego zwycięstwa chemii nad świadomością?.

Właśnie wylądowali w ich głowach spragnieni silnych bodźców  boscy kosmonauci.

-Jak się nazywa ten twój? – wycharczał jeden z gości w starożytnej grece. Dla nie zorientowanych w temacie to pytanie zabrzmiało jak zwyczajne onomatopeiczne pijackie esperanto z kilkupromilowym przesterem.

-Co? Nie wiem, nie słyszę. Za głośno chrapie we wnętrzu.

-Zasnął?

-Od razu. Tak gwałtownie wylądowaliśmy, że go ogłuszyło.

Niewprawne oko nie dostrzegło by zmiany, która się dokonała w pasażerach owego wieczornego wagonu restauracyjnego donikąd.  

Zwyczajny widok –  oto dwóch już nieźle wstawionych gości nagle jakby wytrzeźwiało prostując się na taboretach i zaczęło rozglądać ze zdziwieniem dookoła. Doświadczony personel powinien zareagować natychmiast, bo przecież wiadomo, że w takich sytuacjach może dojść do rozróby, albo zanieczyszczenia lokalu. Ale na swoje nieszczęście personel usnął za kontuarem, czyli, nie zauważył zmiany jakościowej.

-Ja też nic nie czuję – odezwało się drugie bóstwo – muszę popuścić mojemu trochę jaźni, bo jakoś tak zająłem całe to ciasne pasmo świadomości.

-No dobrze, to co w takim razie mamy być w tych ciałach tak pół na pół?

-Musimy się odrobinę dać  opętać przez te wywłoki,  inaczej cała podróż na nic, bo nic nie poczujemy.

Tak więc, pijacy przyjęli na chwilę dziwaczną postawę medytacyjną. Ale tak na sekundę, bo zaraz gwałtownie kontratakował pierwotny stan zalania w trupa.

-Tomek, kurwa,  ale siekło! Dawaj jeszcze po lufce, tak na drugi poślad.

-A i owszem. – wybełkotał przytomny inaczej towarzysz, czym zadeklarował ochotę do kontynuowania konwersacji – Jak za dawnych czasów. Na pohybel skurwysynom.  Czystym spirytem ich. Lej!

Resztka napoju została podzielona na trzy łyki i już bez ceregieli panowie spożyli całość spod kurtki.

Szefowa wciąż posapywała przez sen.

 

– Ja jebie jakie to pyszne. – Westchnął kosmita w ciele pijaka – Chodźmy po kolejna flaszkę.

-Pol-mos-spi-ry-tus  Re-su-rec-kty-fi-ko-wa-ny…. nie… Rek-ty-fi-ko-ko-wanny, czy jak tam idzie – dukał wspólnik.

-Ach, czyli najlepsza Ambrozja!

-No co ty, ambrozja miała tylko 60%. A to ma 2% poniżej nirwany

-Toż mówię – dla mnie to ambrozja rezurektyfikowana. Napój dzisiejszych bogów.

 

-Panie policjancie, tych dwóch tutaj utrzymuje że są z innej planety. Kompletnie obrzygali mi lokal i do tego wnieśli własne napoje.

-Spirytus? Na ko…kurwa…mendę z nim! – warknął dzielnicowy. -Jak się nazywa?

-Zeusella la la la… – padła zadziwiająco nie śpiewna odpowiedź.

-Betony- podrapał się po brodzie drugi stróż prawa. – na dołek z tym gównem! – zawyrokował, po czym grzecznie zwrócił się do interesanta -Możesz się kurwo się tak bezczelnie nie uśmiechać do policjanta!

I w ramach rutynowej kontroli dokumentów zdzielili każdego z osobna pałą po łbie – tak potężnie, że gdyby trafieni byli w stanie, od razu zobaczyliby gwiazdy.

Na szczęście ich wewnętrzne napędy natychmiast wystartowały – więc mogli wracać na Marsa w błogiej nieświadomości.

 

-Aeouaaaaaaaaa – nawoływał ktoś wśród rdzawych pustkowi.

-Bueeeyyyy – spróbował podjąć dyskusję inny głos.

Owe dźwięki emitowały dwie postacie leżący nieprzytomnie wśród marsjańskich pustyń.

Te komunikaty ożywiły ukrytą we wnętrzu planety maszynerię, służącą do spełniania boskich marzeń.

I już po chwili ze wszystkich szczelin globu zaczęła wyciekać przeźroczysta , mocno pachnąca substancja. Pokryła w ciągu kilku dni powierzchnię globu kilkusetmetrowym płaszczem wzburzonych wódek, przetwarzając na etyl całe jądro planety.

A ponieważ nasi boscy milusińscy leżeli na jej dnie – wpadali w rekurencję przyjemności, stając się zamroczonymi po wieki wieków nieśmiertelnymi. Planetarna maszyna czytała ich myśli i realizowała marzenia. Była tak zaprogramowana, by utrzymać stan szczęśliwości na najwyższym możliwym zarejestrowanym do tej pory poziomie. Tak więc bogowie wpadli w klasyczny ciąg zwany „petlą”.

 

Tymczasem ludzkość ze zdziwieniem obserwowała, jak czerwony glob niebieszczeje. Na ich oczach pokrywał się cieczą – i to nie wodą, ale wyśmienitym, czyściutkim alkoholem. Obserwowano jak martwy i wyziębiony staje się drugą w układzie słonecznym planetą pokrytą oceanami.

Jednak najciekawszy ze wszystkiego był fakt, że naukowcom bardzo szybko udało się dopasować teorię geologiczną do tego fenomenu i udowodnić że powyższy proces jest jak najbardziej prawdopodobny i naturalny.

Właśnie dzięki tej konstatacji znowu bogowie stali się bezpieczni. Egzystencja oparta na alkoholu jawiła się wybitnie nieciekawe dla białkowych mitomanów z Ziemi. Nikt nie wierzył już ostatecznie, że na wysokoprocentowym globie może istnieć jakiekolwiek życie. Zniknęły cała ochota na eksplorację powierzchni.

Z drugiej strony trzeba być prawdziwym koneserem trunków, by docenić wyrafinowanego drinka jakim czerwona planeta raczyła „korzenie” naszej kultury.

A czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie bezmiar kaca, który ewentualnie kiedyś będzie musiał u nich nastąpić?  Bo przecież bogowie utkwili w oceanach etylu zupełnie bez przysłowiowej zagrychy, wchłaniając nieprzerwanie najczystszy samogon pędzony na rdzeniu planety, prawdopodobnie do końca jej istnienia.

I tak oto znów ludzkość przestała być dla bogów ważna.

Category: Główna, Inne | RSS 2.0 Both comments and pings are currently closed.

No Comments