Impresje Yagé (z cyklu: Neurotyk w Amazonii)

By:: Maksy Wolda
1 marca 2013

DSCN8143„Wczoraj drodzy kochani bracia i siostry byłem tak podniecony, że przez dwie godziny uzdrawiałem czerwoną torebkę wiszącą na ścianie. Martwiło mnie, że się nie rusza.” – jeden z największych szamanów Yagé z doliny Sibundoy, Taita, nazwijmy go Chloro, podsumował na luzie wczorajszą ceremonię. Wszyscy parsknęli śmiechem.

Staliśmy w kręgu zamykającym ceremonię, nieopodal Maloki, czyli dużego pokrytego strzechą, indiańskiego domu,  przypominającego parowiec płynący po rzece wybujałej roślinności.

Wszyscy czuliśmy się świetnie. Niektórzy przeleżeli nocne misterium medycyny bujając się w hamakach. Inni pisali opowieści Yagé swoimi wędrówkami po pobliskim lesie.

Przez cala noc szaman bębnił i szumiał chakapą, czyli motorem yagé. Podtrzymywał intensywność i harmonię medycyny.

Maloka  to matka, ul brzęczący od naszych snów; a gdy łączymy się poprzez yagé, to zsynchronizowany prawie telepatycznie umysł kolektywny. Wspólnota. Rodzina. Rój. Do tego stopnia, że kto wątpił, albo zbyt marudził poprzedniego wieczoru, został użądlony (na szczęście niegroźnie) przez zamieszkujące Malokę dzikie pszczoły.

„To bee” – poprzedniej nocy brzęczała pieśń przypominająca, że „być” znaczy robić coś razem w zgrany sposób. Dla dobra ogółu. I nie ma tak naprawdę, czegoś takiego jak intymność (w świecie pozbawionym neurotyczności).

 

No chyba, że ktoś idzie w górę strumienia i odnajduje statki kamienne, płaskie jak stoły, które jego uzupełniony przez słowa yagé umysł odbiera jako Kamienie z Ganimedy. I wtedy opada na ciebie pieśń. Mimo, że nie wiesz jak się śpiewa, wstydzisz się siebie, wychodzi z ciebie pnącze, dźwięk wibruje, wchodzi w amortyzatory, w amory, w połączenie, że jest się ze wszystkim. Teraz.

Icaro. Pieśń.

 DSCN8159

 

Ale to trochę nielegalne łazić po nocy we wzbogaconym stanie świadomości. Po lesie, może już nie dziewiczym, ale wciąż tak rozległym i niezmiernie głębokim. Strach powinien wybić to z głowy. Bo robaki czy jaguary to przecież strachy. Ale nie pojawiają się. Babcia Ayahuasca pozwala. Wmawia, że las jest suchy i bezpieczny. Skądś się to wie, że nic nie grozi. Neuroza znika rozpuszczona przez medycynę. I masz To!  Choć na chwilę. Uczysz się, jak może być, jak taki stan wygląda. Terapia behawioralna. Najskuteczniejsza ponoć.

Właśnie z tych spotkań wiem, że można przekuć każdy koszmar i przewidzenie w element zabawy, i jeśli spostrzeżesz je jako część Opowieści która się właśnie dzieje –  przestają być problemem.

„Nie ma nic niewłaściwego” powiedział mi kiedyś inny szaman, kiedy opowiedziałem mu o moich samowolnych vision questach, poszukiwaniach wizji i kluczeniach za kolejnymi kluczami mojej Opowieści. Wykraczanie poza formalny rytuał i poza bezpośrednią opiekę motorniczego, szamana, okazuje się właściwe.

 

Kolumbia jest kołdrą zieleni poprzebijaną szczytami gór. Drogi wiją się niezmordowanie poprzez lasy. Ale z Maloki wraca sie wygodnie, choć długo, bo 18 godzin w autobusie z leżankami. I wtedy to piszę.  

Przyglądam się każdej ceremonii po kolei (…)

 

-Kolumbia, luty 2013

 

ganymedes ttable

Category: Z Xsięgi Yagé | RSS 2.0 | Give a Comment | trackback

No Comments