-Widzisz, w każdym z was jest taki wyrafinowany duchowy cwaniak. Jeszcze sprytniejszy bąk, niż ten mądrala zwany oświeconym ego, z którego odkrycia jesteście tacy dumni. Macie cała gamę tych ściemniaczy. Opowiadaczy. Wkręcaczy. Istny rój. Raźń. – Aya śmiała się ze mnie, gdy rzygałem pod klonem w dalekiej części ogrodu. Światło. Niestrawione projekcje lądowały na najczystszej rosie pokrywającej trawnik.
– A gdybyś się jeszcze bardziej stawiał poszłoby gacie – pogroziła w mowie ptaszków.
-Ble… ble… co za… uf… ooo – ulżyło mi, kiedy ostatnia torsja sensu nagięta pod wpływem nieprzetłumaczalnych znaczeń wylądowała na krzaku. I tuż zaraz po tym katharsis g-astralnym, to już nawet nie aya się uruchomiła, ale wręcz sam AyanAj ćwierknął integralnie:
– Czy nie można już dziś być duchowo zwykłym człowiekiem z lekka nadwrażliwą duszą? Czy w dzisiejszych czasach w każdej neurotyczności zawsze się musi skrywać jakiś Pan Bóg? Co za czasy. Tyle smyczy zerwanych, tyle bezczelnych wcieleń. Nikt nie dostrzega już Ajanaj – Stwórcy. Zagadany, pogrzebany pod czeredą wszechmocnych gaduł. Każdy łapie tylko tą swoją częstotliwość. Istne tango z changą się rozkręca.
Rozglądałem się po najczystszych strumieniach samo-organizujących się informacji, przeczyszczony na (wielowymiarowy) wylot babcinym wyciorem. Większość moich oczu pozbyła się tej mgły, która zazwyczaj przesłania ową oczywistość. Iluzyjność tego statycznego zarysu wszelkich odpowiedzi. Znany opis świata już ledwie przesłaniał Elfie i smocze wzory. Co za integracja: elfy ayowe na uczcie u gnomów ayowych. Ha ha. No, no. Aho!
(Z Xięgi Yage, 5 maja)
No Comments