Jak zwykle, kiedy tylko zasnął, pan Edmund zaczął się rozglądać, gdzie by tu wypić. Ponieważ cierpiał na chroniczną bezsenność w snach, w których zawsze był przytomny i świadomy, a także ze względu na całkowity brak wyobraźni, wewnętrzny mechanizm generujący marzenia potrafił tylko kontynuować znaną mu z jawy rzeczywistość.
Zresztą tak naprawdę nie bardzo zastawiał się, co się z nim dzieje. Chyba nawet nie rozumiał tego, że w ogóle śni i myślał, że co wieczór męczy go insomnia, którą można było wykorzystać do picia. Poza tym był zadowolony z tego dodatkowego czasu, który mógł poświęcić na ulubioną czynność, szczególnie, że nigdy rano nie miał kaca.
Usiadł na łóżku, wciągnął pantofle i już był gotowy do wyjścia. Oporządził się na klatce, żeby nikogo nie obudzić. Zawsze był dumny ze swoich umiejętności wymykania się chyłkiem, bo jeszcze ani razu nie obudził ani Barbie, ratlerka ani tej pizdy, żony.
Zapalił pod klatką, po czym wolnym krokiem zaczął przechadzać się wokół bloku szukając towarzystwa. A że blok był długi i rozrywkowy, jeszcze się nie zdarzyło, żeby się nie napiło. Tak więc szukał co głośniejszej imprezy, na którą planował wbić się na chama. Ponieważ był to świadomy sen, minimalna imaginacja pozwoliła mu mimowolnie odmienić się, na przykład, jeżeli sytuacja tego wymagała – podszyć się pod reprezentanta odmiennej grupy wiekowej, do której zamierzał dołączyć. Jemu samemu po prostu wydawało się, że zgrywa chojraka, ale senni towarzysze do kielicha widzieli ździebko odmłodniałego Edmunda.
W końcu stanął przed drzwiami, za którymi rozkręcała się parapetówa i przylizał łysinę, jak na młodego dresika przystało. Poprawił kajdan i „przeszedł” przez drzwi.
-O, siema – zagaił do zdziwionego kwiatu młodzieży polskiej.
-Co się kurwa gapicie? Jest co do wypicia? – nie czekając ruszył do kuchni.
Zawsze kiedy nalewał sobie pierwszy kieliszek, rozpoczynający kolejną sesję chlania we śnie, lubił nad nim chwilę pomedytować. Wszystko wydawało się w tym momencie takie dokładne i wyraźne. Patrząc na piękne iskierki dyfrakcji na dnie kieliszka wypełnionego pierwszą wódką, aż westchnął.
-Mniam! – palnął do dna.
Nalewając drugi kieliszek strącił go na ziemię.
-O, kurwa – Wściekł się. Ale wściekł się nie na rozlaną wódkę, ale na to, że nerwy mu puściły i przeklął. Miał zasadę w sennych eskapadach , żeby nie przeklinać. Czuł, że przynosi mu to pecha, że może pić do trzech wkurwów, a potem to mu się na pewno film urwie. Ta psychologiczna reguła była dlań świętością i zawsze jej przestrzegał.
-Tylko spokojnie – upomniał się.
Po jakimś czasie impreza z Edmundem na tyle się rozkręciła, że zaczął podrywać dziewczyny. Tym razem „bajerował” na astrologa i nawet mu się udało zaciągnąć jedną do kibelka, gdy wtem dostał potężną fangę od poprzedniego amanta owej spojonej suni.
-O, żesz ty kurwa – warknął i zdzielił łysola przez łeb. Ten na szczęście osunął się, ale czar zdążył prysnąć, a z nim ochota na dalsze amory. Poszedł więc do kuchni przepić gryzące niezadowolenie, że już mu dzisiaj drugi raz puściły zawory.
Denaturat filtrowany przez chałkę okazał się wybornym lekarstwem na nerwy, a sztukę kulinarną dopełniły kiszone owoce.
-Żyć, nie umierać- mruczał.
Kiedy kończył kolejną flachę z nieletnim darmozjadem, ten nagle wyciągnął fifkę i torebkę z jakąś przyprawą. Edmund będąc 50-letnią dziewicą narkotykową, zwykłym honorowym „podsklepowcem”, jakoś nigdy nie miał okazji spróbować.
-Co to za farfocle? – wybełkotał.
-To DeMeTa, najmocniejsza na świecie mieszanka kannaby z Czangą.
-Co?
-E, ziom, no jak trawa! Tylko wali jak nepalski święty haszysz, totalny mózgojeb – mądrzył się szczyl. -Trzeba mieć jaja, żeby to zapalić. Kto chce? – Ponieważ nikt w kuchni nie chciał, możliwość wykazania się odwagą podziałała jak płachta na zrobionego już Edmunda.
-Dawaj, frajerze- powiedział święcie przekonany, że dziś nic nie jest w stanie go dorżnąć.
Kajtek z kajdanem nabił.
-Jak to się pali?
-Nie wiesz?
-No już, nie pamiętam, dawno nie paliłem – skłamał.
-Dobra .Pociągnij z tego, ja ci przypalę.
Edmund za pierwszym razem zdmuchnął płomyk z zapalniczki, ale za drugim wciągnął potężny haust dymu.
I w tym momencie coś się na świecie kompletnie popierdoliło.
-O, kurwa! – zdążył jeszcze zapiać trzeci i ostatni raz.
Lodowata rosa obudziła leżącego pod blokiem na trawniku pana Edmunda. Z głębokich ubytków wydedukował, że jednak trzeci wkurw go dopadł i było po zabawie. Trudno, teraz musiał szybko lecieć do domu, by zdą-żyć do roboty. Pracował w spółdzielni na pół etatu jako hydraulik i rano mieli przyleźć „spece”, a on jako jedyny miał klucze do hydroforu. Było trochę po szóstej, więc miał nadzieję, że jeszcze zdąży.
Ponieważ z nieznanych mu przyczyn obudził się w samych majtkach, musiał chyłkiem przedzierać się w kierunku klatki. I kiedy prawie dotykał domofonu, spłoszyła go schodząca po schodach sylwetka, więc musiał pędem wrócić za bukszpan. Z budynku wyszedł człowiek z torbą hydraulika. Człowiek, który bardzo mu kogoś przypominał.
Aż przykucnął z gębą rozdziawioną ze zdumienia. Toż to on sam we własnej osobie szedł do roboty. „Halo, co się dzieje?” – zapytał sam siebie. Nie było odpowiedzi, więc ruszył za swoim sobowtórem, kryjąc się za miejską zielenią. W końcu zobaczył, że alter ego wchodzi do właściwej klatki, pod którą stał samochód specu.
-O w mordę – przerażony szczypał się po całym ciele próbując się obudzić.
-Nie da rady, to nie sen – odezwał się za nim głos – znaczy to był sen…
Edmund odwrócił się niepewnie. Zagadnął go podpierający ścianę nieznajomy… w zasadzie znajomy, bardzo znajomy. Jeszcze jeden on sam.
-Co jest grane…?
-Spokojnie chłopie, zerwałeś się z astralnej pępowiny i już nie ma powrotu. Tak jak i ja kiedyś. Twoja para psychiczna uszła, a oryginał już ją sobie uzupełnił.
Na szczęście Edmund był tak pozbawiony wyobraźni, że nawet nie pomyślał, że oszalał. Nic nie pomyślał, natomiast jego rozmówca kontynuował.
– Tak się nachlałeś, że zapomniałeś wrócić do własnej głowy, do ciała. Jest nas już tu kilku takich oderwańców.
-A co z oryginalnym… z hydraulikiem?
-On nic nie wie, kiedy zasypia, my znikamy, ale kiedy nie śpi błąkamy się po ziemi. Nie widzi nas, ale inni ludzie widzą. Dlatego, z braku laku, czas spędzamy na ławce pod sklepem. Nie taki potępieniec zły, jak go malują.
-To gdzie pozostali? – wybąkał niepewnie Edmund.
-A poszli do Obór po flaszke. Przestań się przejmować i siadaj. Zaraz coś wypijemy.
(z „Ozdrowieńcy”, 2011)
No Comments