Monsieur Simone

By:: Maksy Wolda
10 grudnia 2010

Stary, zasuszony chłopo-robotnik siedział w ciemnej kuchni i dopijał herbatę. Wnętrze pomieszczenia było liche, stół pokrywała cerata. Za szklanymi drzwiami zamajaczył potężny cień. To żona, chorobliwie otyła i nad wyraz istniejąca.
-Idź no spać – warknęła przez uchylone drzwi, nie znoszącym sprzeciwu głosem .
-Zaraz, zapalę se .

Westchnęła i trzasnęła drzwiami. Dziad trzęsącymi się rękami skończył robić skręta, do którego zawinął zeskrobany z azbestowej dachówki pył i trochę tytoniu. Zaciągał się głęboko, po czym zaczął wypluwać płuca w obrzydliwym ataku kaszlu.
-Szymon, chodź już, do kurwy nędzy – wrzasnęła jędza uderzając w ścianę. -Nie będziesz mnie budził na okrągło.
-Już, już – zdusił niedopałek i zamknął pospiesznie okienko. Kaszląc w rękę krwią poczłapał do pokoju.

Wsunął się pod pierzynę próbując nie dotykać monstrualnego cielska żony. Ale i tak, nie mieszczący się na wąskiej wersalce lądolód sadła, nasunął się na niego. Zgniatany pod pocącą się lawiną czuł, jak to, co przed chwilą wypalił wyżera go od środka. W końcu lepka i gorąca nisza przestała być aż tak niewygodna, a kiedy jego kościste ciało nie drgnęło już więcej od kolejnej fali tłumionego bronchitu… ostra brzytwa porannego słońca rozerwała mu powieki. Rozejrzał się po oszklonym gabinecie z widokiem na Gigantyczne Miasto Obcych.
-Uff, o – westchnął – w końcu przeszedłem ten ludzki poziom.

 

 

(z tomiku „99 % goryczy”, 2010)

Category: 99 % goryczy | RSS 2.0 Both comments and pings are currently closed.

No Comments