„Od pewnego czasu obserwuję grupę moich symulacji, które zapamiętale bawią się w jednym z najnowszych konstruktów rzeczywistości. Co ciekawe – pozostałe, gdy tylko zrozumieją, że istnieje taka możliwość – natychmiast dążą do wzniesienia podobnej enklawy u siebie. Czyżby rozwiązał się odwieczny problem z emergencjami wolnej woli marudzącymi po zakamarkach mojej wyobraźni? Coś w tym musi być, bo po raz pierwszy tak duża część n-ego-nu przestała doszukiwać się w rzeczywistości – ostateczności, w świecie – treści, a w absurdzie – sensu. Samoświadome rdzenie są przekonane, że znalazły najmilszą z możliwych otulin.
Dlatego poważnie zastanawiam się, czy nie powinienem rozciągnąć tej propozycji na całe tu i teraz. Bo przecież, po to roję multiwersum prototypów, aby w końcu natrafić na świat, w którym uda mi się o sobie zapomnieć”.
„Podsłuchując myśli Boga”, A. Łtor
-Mam dla pana coś specjalnego.
-Tak?
-Czysty channeling rzeźbiarski, powstały pod wpływem opętania przez kosmitów z Ziemi.
-Ciekawe…
-Kiedy rozpakowaliśmy ich transmisję przybrała kształt, który zaraz panu pokażę.
Stary zapyziały dziad z dredami, sklepikarz marzeń, pan Malny, stał na zapleczu zagraconego antykwariatu Assume. Ten punkt mieścił się na jednym ze szczytów samopodtrzymującego się habitatu Braźn.
Drżącymi dłońmi rozpakował zawiniątko i zaprezentował jego zawartość eleganckiemu klientowi.
-Jeszcze świeża, dopiero co się narodziła – przejętym głosem poinformował sklepikarz– Oto Kamelozoo, fraszka humorystyczna z Ziemi. Czyż nie jest fantastyczna?
– Unbedingt !- podniecił się klient patrząc na przedmiot. Długo wycierał ręce w sploty hieroglifów fluktuacyjnych na połach swojego płaszcza. W końcu ostrożnie wziął maleństwo do rąk.
– Pociesza mnie pański szacunek dla sztuki kosmitów… – westchnął sklepikarz.
-Mocna. – podsumował jegomość po chwili kontemplacji bryły.
-W istocie! Rezonans treści i formy ma niepowtarzalne brzmienie. Czysty dżdżez, bajkowy szumfaj – zachwalał sprzedawca. – Tak, panie Szthync. To cacko obdarza tak wysoko energetyczną inspiracją, że potrafi skleić strzaskane sny. Jej głównym atutem jest zdolność odnajdywania jaja w każdej opowieści.
-W każdej?
-A i owszem. Właśnie czegoś takiego pan szukał, nieprawdaż? Proszę wypróbować.
Dymnoksiężnik wyjął zza pazuchy szczyptę suszonej magii i nabił błękitny pęcherz.
-Co to za mieszanka, jeśli wolno spytać ? – Starzec pstryknął zapałką, ale zatrzymał ją w pewnej odległości od dyszy bajki, czekając na odpowiedź.
-Libański, czerwony szsz, rasowany prochami tartej marzanny.
W końcu zapałka przypiekła palce sklepikarzowi.
– A niech to farf!– przeklął sparzony. – Powinno wystarczyć, ale radziłbym dodać trochę Czoczy, najlepiej rozpukującego ego sellerum prawdy. Nie będzie pan musiał nawet siadać.
-Niestety, na tę akurat odmianę magii jestem uczulony. Poza tym kiedy podróżuję w interesach, za medium transportowe wystarczy mi szczypta Żiżko z Bogdańca.
-Oczywiście, panie Edgarze –sprzedawca pokiwał głową ze zrozumieniem.
Druga zapałka dotknęła wylotu apparatusu, więc Edgar Schthnc mógł wyciągnąć z osobliwego kształtu czary – magię, czyli samo paliwo Brąbraźni.
– Fantastycznie trzeszczy, co za wyborne szumfaj –chwalił, wykonując jednocześnie gesty otwierające i zamykające konieczne przejścia ponad różnorodnymi przepaściami psychicznymi. Starzec nawet nie mrugnął, kiedy jego gość, Schthnc, zniknął.
-O, zcfekało! – ocenił Malny, handlarz bajkami udającymi fajki, patrząc na gromko śmiejącego się klienta, który właśnie był powrócił z przejażdżki najnowszym modelem pojazdu imaginacyjnego.
– Bege! – odparł podekscytowany interesant. – Świetnie skalibrowana baśń! Cóż za wspaniały klucz do całkowitej aletehacji. Nawet nie wie pan, jak się cieszę, że wyłowił pan takie Brą z szumu Braźni. Dzięki niej odnalazłem szpąpą pewnego marzenia – clue mojej życiowej historii. Wie pan, naszedł mnie twórca snów, kiedy siedziałem w Sali Śpiewów z traszkami z Moombordeloborch i podał właściwą sekwencję. To niesamowite, złapałem za ogon właściwe zakończenie mojej opowieści. Ci obcy, ludzie, naprawdę mają w sobie coś…
-Ależ cieszę się niezmiernie, że jest pan aż tak wniebowzięty.
Zapadło milczenie, które gość przerwał oczywistym pytaniem:
-Ile?
-Pół miliona euro.
-To dużo, bardzo dużo. Ale jeżeli mam tu unikalny egzemplarz… zgoda. Chyba, że mogę panu zaproponować coś w zamian?
Starzec spojrzał wpierw na klienta, po czym rozejrzał się po swojej, wypełniej zapachami magii, graciarni snów. Wiedział, że dawno nic nie sprzedał. Ale nie miał też wątpliwości, że pod powierzchnią swojej gderliwej fasady, jest kompletnie uzależniony od intrygujących opowieści.
-Co mianowicie ?
-Czy pan się tu nie nudzi, panie Malny?
-Owszem. Siedzę tu sam, mam mało gości. Ucho do magii już nie to, czasem wyłowię z szumu jakiś nietuzinkowy kształt, ale, prawdę mówiąc, zgrzybiałem.
-Dam panu bezpośredni dostęp do naszego autora.
-Słucham?
-Głos stwórcy. Oferuję panu radyjko, przez które cały czas nadaje. Napisze dla pana doskonałe opowieści, dokładnie takie, jak pan chce. Nie będzie się pan nudził, tyle sobie pan poprzeżywasz…
-Ciekawe, tylko…
-Zostawię je panu na jakiś czas, żeby mógł się pan namyśleć. Ja swoją opowieść napisałem do końca, więc mogę się go już pozbyć. Jeśli pan nie będzie zadowolony, to oczywiście oddam pieniądze. Złapie mnie pan na częstotliwości 312, w audycji Białej Wdowy.
-Niech będzie.
-Proszę, oto kość z ciała Boga, marynowana w najprzedniejszym dżdżu z drugiej strony Brąbraźni.
Elegancki czarodziej postawił na stole gliniany sześcian. Jego kształt przypominał trochę konsolę skojarzeniową Om Dża. Jednak pokrywał go zaskakująco skomplikowany labirynt wzorów i nie posiadał przypominających odnóża anten.
-Pyta się Pan jak to uruchomić? Panie Malny – normalnie. Po kilku głębszych zaklęciach z Der Buch die Magination, niech pan zacznie przesuwać palcem wzdłuż linii tego wzoru. Jak się można domyślać, służy on do tego, by się dostroić i złapać wątek. A potem niech pan słucha i notuje.
Kiedy po księżniku pozostał tylko rozwiewający się, teleportacyjny zapach, starzec spojrzał na rzeźbę.
-Zamknij się – szepnął do sklepu i zasiadł za kontuarem wpatrując się w propozycję. – Jak ja uwielbiam takie wkręty – wymamrotał definicję swojego jestestwa. Wszelkie cacka wyszarpnięte z metapodświadomości, aranżery przeżyć, odkształcacze wspomnień czy mesjańskie tytonie – zawsze wywoływały w nim drżenie. Badaniom takich cudowności postanowił poświęcić życie.
Fajkopisarz wyjął ze schowka w pierścieniu prymkę najprzedniejszego Alladyńskiego dżdżu. Nabił ją do rozwartej paszczy srebrnego jaguara wieńczącego głowicę laski i pstryknął ukrytym wewnątrz krzesiwem. Magiczna kostur rozgrzał się momentalnie i przez ukryty w nim filtr wodny, Malny wciągnął haust czarującego pomysłu.
-Omamo, ale pyszne – rozpromienił się staruszek i rozparł w fotelu, który właśnie zaczął nabierać dodatkowych wymiarów. Otworzył notes, wziął w dłoń kostkę i zaczął przesuwać palcem wzdłuż rzeźbionego wątku.
Zdążył jeszcze dosłyszeć z wnętrza wylewającej się na zewnątrz przestrzeni swój ciepły, szumiący głos, który bez pośpiechu odczytał tytuł kolejnej bajeczki.
(z tomiku „Ozdrowieńcy”, 2011)
No Comments